Chronicles of Interent Factology

METAPHYSICAL QUANTUM THEORY-part II

Polemika z metafizyką dr. RudolfaTomaschek'a

(kontynuacja)
Inna koncepcja bytu? A po co nam tak niejasne pojęcie w metafizyce. Przecież niewiele czasu dzieli nas od osiągnięcia przez roboty świadomości i sui generis inteligencji niczym nie różniącej się od inteligencji pochodzenia białkowego. Będziemy zatem mieli do czynienia z określoną Świadomością-pochodzenia ludzkiego, sztucznego, zwierzęcego, kosmicznego czy raczej przejawiającą się poprzez wymienione formy.
W metafizyce kwantowej nie potrzebujemy też definiować pojęcia istnienia. Istnieje pole kwantowe w którym trwa nieustanna zamiana energii w materię i odwrotnie. Na początku w tym polu istniał tylko chaos, ale od momentu pojawienia się pierwszych oznak Świadomości mamy do czynienia z rodzajem planu, który polega na ewolucyjnym testowaniu rozwoju świadomości w mnogich Wszechświatach o różniących stałych fizycznych.
Nasza ludzka świadomość jest zbyt kosztowna dla tego rodzaju ewolucji-potrzebowała 13 mld lat, aby powstać i będzie jeszcze potrzebować 50 tys. lat, aby uwolnić się od DNA i wejść na szczebel ewolucji poza materialnej. I następnego miliarda lat, aby dotrzeć na szczebel ewolucji galaktycznej.
A więc zmiany o które toczy bój Tomaschek powodował początkowo chaos, ale naturalnie w jego pięknym, matematycznym wcieleniu. Niektóre cząstki pola kwantowego były atraktorami, stawały się zlewami, źródłami, siodłami itd. tworząc w miliardowych cyklach pierwotne zagęszczenia materii. Ale faza chaosu minęła-pierwsze przejawy samoświadomości powołały do życia Sieć i to ona stała się wielkim implikatorem wszelkich zmian.
Ale zmiana nie jest odrębna od bytu (wg mnie od świadomości), to przejaw tego samego procesu . Obserwator w punkcie A nie odróżni jej od kreacji, a inny w punkcie B powie, że nastąpił akt destrukcji. I obaj będą mieli rację.
Rudolf Tomaschek w swym artykule "Die Kosmischen Grundlagen unseres Lebens" pisze: "Poznawalność nie przysługuje wszystkim bytom istniejącym, a te, które ją mają, posiadają ją tylko czasowo. Poznawalność można wyjaśnić teologicznie jako akt boskiego działania, a dokładniej jako jedno z dwóch działań, jakie Bóg wykonał wobec każdego stworzonego bytu: po pierwsze stworzył go, a po drugie odrębnie zdecydował czy ten byt będzie poznawalny dla człowieka. Na użytek ateistów można określić akt poznawalności jako działanie powodujące, że byt można poznać, przy czym znów nie orzekamy kto lub co działa, albo uznajemy to za problem do naukowego wyjaśnienia".
Ja się już do tej części wywodu odniosłem-nie trzeba protezy boskiej, albowiem przyjmując ją bierzemy metafizykę razem z ontologią, teologią, psychologią i kosmologią, z całym starym jak filozofia bagażem.
Tak, jak nie ma trzech aktów w bycie, tak i nie ma nawet dwóch. Trochę nam Tomaschek wyewoluował od czasów doktoratu, nauczył się brzytwą ockhamowską golić, ale to za mało. Ten "byt" to skromny przejaw Świadomości jakoś tam wyodrębniony, ale przecież z nią tożsamy. I znowu obserwator A tu na Ziemi naliczy 6 mld "bytów poznawalnych", a znajdujący się w punkcie B nie będzie miał co liczyć bowiem wyjdzie mu 1. Obaj ujrzą dwie strony tego samego zjawiska.
Ukazałem najsłabsze strony i błędy poglądów Tomaschek'a, które nie tylko nie tworzą nowej metafizyki, ale powielają radośnie błędy i wypaczenia starej. A może uda się nam spotkać na gruncie wydeptanym przez Henri Bergsona? Być może, cenię sobie bowiem tego filozofa.
Powiada Bergson we "Wstępie do metafizyki": "Względne jest poznanie symboliczne operujące pojęciami gotowymi, które idzie od tego, co stałe, do ruchu, ale nie poznanie intuicyjne, które sytuuje się w samym ruchu i przejmuje samo życie rzeczy."
Intuicję jednak Tomaschek odrzuca zanim spróbuje ja wykorzystać w swoich rozważaniach. Ma takie prawo, ale jednocześnie odrzuca cała koncepcję metafizyki bergsonowskiej. I znowu brak nam punktu stycznego. Nie chce mój polemista płynąć z prądem poznania, a jedynie przyglądać mu się z boku, analizować, a kiedy brak jest spójności logicznej wprowadza czynnik boski (dla ateistów łaskawie rezerwuje problem do naukowego wyjaśnienia). Bez zastrzeżeń podpisuję się natomiast pod historycznymi rozważaniami w Części: 3. "Względność, chaos i wiry."
Natomiast już przejście do teorii Einsteina, jako czterowymiarowej przestrzeni zawierającej w sobie tzw. byty potencjalne jest zgrabne konstrukcyjnie, ale błędne z punktu widzenia samej teorii względności. Niby dlaczego mają tam owe byty potencjalne przebywać czekając na snop światła poznawalności? Przecież mamy do czynienia- tam w na poziomie atomu, jak w skali Wszechświata, z jednym polem, w ramach którego przejawiają się oddziaływania słabe i silne, grawitacja i promieniowanie gamma, materia i energia. I tylko brak teorii spinającej to wszystko razem, tak jak i brak koncepcji filozoficznej.
To nie jest nowa Metafizyka, Herr Tomaschek. To konstrukcja filozoficzna tkwiąca całkowicie w metafizyce pierwotnej, albowiem jej nigdy nie odrzuciłeś. Jeśli natomiast przejmiesz moją koncepcję metafizyki naukowej czy kwantowej pozostaniesz na twardym gruncie dobrze znanej kosmologii i, niestety, na zawsze grząskim gruncie Świadomości. Ale ona istnieje i przejawia się w nas, a może już w maszynach czy zmienionych genetycznie zwierzętach. Możesz sobie nawet boga implementować jako desygnat Świadomości. Gorzej z demonologią i angelologią.
Ale nadal widzę rolę dla "stożka poznawalności", coś przecież decyduje o kreacji i anihilacji cząstek i coś to realizuje. Decydentem niech będzie Świadomość, a wykonawcą akt poznawalności. I już jest styczność. Można też zgodzić się z koncepcją czasu, ale pamiętając, że ma on charakter nieciągły, kwantowy, a w skrajnych warunkach zamienia się w przestrzeń i odwrotnie. Czas jest właściwością pola kwantowego i poza nim nie istnieje.
Na zakończenie postaram się podsumować całość rozważań o nowej metafizyce. Dobrze, że widoczna jest konieczność jej powstania. Gorzej, jeśli stare truchło ubieramy w nowe szaty, szminkujemy i tworzymy kolejne Nadteorie nad tak marnej i zmurszałej podstawie.
Jak wynika z dotychczasowych rozważań najważniejszą częścią nowej koncepcji filozoficznej jest kosmologia, czyli nacisk został położony na to, co jest weryfikowalne i sprawdzalne. Badanie świadomości ma znaczenie mniejsze, ale naturalnie jest i będzie częścią metafizyki naukowej.
Nowa metafizyka odrzuca wszelkie "osobliwości", nie ma więc Big Bangu na którego początku miałaby istnieć owa osobliwość. Odrzuca także w 100% elementy teologii i boskiej ingerencji, jako nie naukowe i nie weryfikowalne. Jeżeli filozof potrzebuje "boskości" w swej teorii świadczy to jedynie o jego bezradności i myśleniu średniowiecznym.
W artykule "Big Bang never happened" pisałem o polu skalarnym /lub C-polu/ zwanym dalej polem kwantowym w którym następuje kreacja materii (Hermann Bondi, Tommy Gold, Fred Hoyle). Także o pulsującym rytmicznie Wszechświecie, którego cykl oscylacyjny trwa ok. 20 mld lat, a podwojenie rozmiarów następuje po 20 cyklach czyli w czasie 800 mld lat. Niestety obecna kosmologia nastawia się na potwierdzanie hipotezy BB, a nie szuka alternatyw.
W polemice z Tomaschkiem nadal uważam, że wprowadza on czynnik boski do swej teorii. "Istnienie jest aktem boskiego działania"- powtarza on za św. Tomaszem w pełni to stanowisko akceptując. I dalej mnoży byty w nieskończoność prawie /jest nim i kamień przy drodze, jak i teoretyczne koncepcje i symbole/. Oto tomizm w czystej postaci-wielość bytów poznawalnych. Oto wierny uczeń świętego filozofa i jego pism z 1255 r.!
Dorzućmy trochę kwantów i cząstek wirtualnych i mamy mieszankę piorunującą-tomizm przeniesiony żywcem w wiek XXI. Powiada Tomasz o zasadniczej różnicy pomiędzy actus, a potentia czyli rzeczywistością, a możliwością. I nagle wiemy już skąd pochodzą byty potencjalne mego polemisty. Surowa bryła kamienia jest potencjalną możliwością posągu. Byty są zmienne powiada wczesno-średniowieczny filozof, a za nim Tomaschek snuje rozważania o zmianie.
Tu jednak rozmija się nieco ze swym Mistrzem- dla Tomasza zmienność bytów stawiała problem ich jedności, który rozwiązał poprzez pojęcie formy oraz materii. Ale dalej idziemy jak po sznurku z powrotem do koncepcji Rudolfa. Istnienie jest zasadą przez którą byt jest bytem. Akt istnienia czyni z bytu coś istniejącego- istnienie odnosi się zatem do istoty, jak akt do potencji. Istnienie jest czystą aktualnością, która utrwala się w istocie i dlatego ogranicza. Mamy zatem w czystej formie poznawalność, aktywną i przemieszczającą się, ale przecież w 100% zależną od woli boskiej, albowiem sam byt jest boskiej woli emanacją, jak i atrybut poznawalności jest "po uważaniu" przez najwyższego przydzielany.
Jakie predykaty możemy przydzielić bytom św. Tomascheka? Sorry-Tomasza: ens, res, unum,aliquid. Trancedentalia dalsze- verum i bonum odnoszą się do zgodności dwóch bytów, a mianowicie duszy z jakimś innym konkretnym bytem.
Boski porządek w tym świecie panuje, a z niego przenosi się na myśl i system filozoficzny Tomascheka. Każdemu bytowi Najwyższy przypisał miejsce i cel w porządku bytów. Koniec myślenia, koniec filozofii-tkwimy w tomizmie dla niepoznaki podmalowanym i podlanym sosem kwantowym.
Na szczęście Mistrz naszego Mistrza rzekł kiedyś: Veritas est adequatio rei et intellectus. I w tym tkwi nasza ostatnia nadzieja.
Odrzucenie możliwości poznania intuicyjnego to odrzucenie Bergsona w całości. Jest to bowiem oś jego widzenia świata-to właśnie dlatego mówiono o nim, że"słyszał potok życia". To we "Wstępie do metafizyki" napisał on o drugim sposobie poznania, który "nie wychodzi z żadnego punktu widzenia i nie posługuje się symbolami i dlatego dociera do Absolutu".
Pojęcie bytu mamy natomiast całkowicie odmienne. Wbrew tomistom nie widzę tej nieprzebranej liczby bytów wszelakich objawiających wedle ukrytego planu boskiego. Byt rozumiem po heideggerowsku, jako jestestwo, a nie kamień przy drodze leżący. Cała reszta została trafnie określona przez Merleau-Ponty'ego jako byt surowy (dziki), gdyż nie daje się ująć w jakikolwiek uporządkowany sposób. Zostawmy więc "nieustającą dzikość bytów nadmiernie rozmnożonych", które multiplikuje w podobny sposób Dunst Szkot, współczesny prawie św. Tomaszowi z Akwinu.
Wolę już sięgnąć do "Byt i nicość"" Sartra, który jasno kategoryzuje byty jako: "byt-w-sobie" i "byt-dla-siebie". Byt niezależny od świadomości, byt rzeczy to byt surowy. Nie ma bytów-zdarzeń, przecież ich ilość zbliżyłaby się do nieskończoności! Jeśli mamy 10^80 atomów w znanym Wszechświecie to wszystkie ich interakcje traktowane jako byty-zdarzenia doprowadzają to pojęcie ad absurdum. Chyba, że taki jest ukryty cel autora tej koncepcji.
Koncepcja bytów potencjalnych wywodzi się wprost z tomizmu i na siłę do teorii względności wpasować się nie da. To, co może zaistnieć w czasoprzestrzeni nie ma atrybutów przypisywanych bytom potencjalnym. Weźmy np. zjawisko kreacji par w fizyce-w procesie tym kwant promieniowania o wysokiej energii znika, dając początek parze elektron-pozyton. Dopiero Richard Feynman wyjaśnił ten proces, jako jedną cząstkę, różniącą się jedynie kierunkiem poruszania się w czasie. Pozyton to elektron poruszający się wstecz w czasie, od przyszłości do przeszłości. Przy powstawaniu pary elektron-pozyton kwant promieniowania po prostu odwraca strzałkę czasu pozytonu. Co innego widzimy, a inny jest faktyczny przebieg procesu, ale naturalnie nasz tomista nazwie to po prostu zawracaniem biegu poznawalności.
Co do skali makro, to mamy realny nasz świat oraz nasz skończony Wszechświat. Tu niestety dominują zwolennicy absurdalnej teorii Big Bangu, ale ich czas się kończy. Argumenty za Wszechświatem stacjonarnym, oscylującym są mocne i z czasem zwyciężą. Mnogie Wszechświaty nie są moim "objawieniem", to poważna teoria mająca wielu zwolenników (Lee Smolin).
Już wiele lat temu astronom sir James Jeans pisał:" Nieodparcie nasuwa się hipoteza, że jądra galaktyk mają naturę "punktów osobliwych", poprzez które materia wlewa się do naszego Wszechświata z jakiegoś innego wszechświata, istniejącego w zupełnie innych dodatkowych wymiarach...".
To co łączy te światy to fale grawitacyjne-odczytamy je kiedyś odkrywając rzeczy o których filozofom się nie śniło, nawet jeśli byli akwinitami. Myśl musi wyprzedzać fakty, po to jest filozofia. Planety w odległych gwiazdozbiorach też istniały teoretycznie do niedawna-teraz znamy ich blisko 100.
I na koniec krótko o świadomości. Czy nasza ludzka ma być jedyna i niepowtarzalna? Dlaczego nie może przysługiwać innym złożonym zespołom wytworzonym w toku ewolucji poza białkowej? Filozof opierający swą metafizykę o wiek XIII nie musi o tym myśleć- to cecha boska i koniec, a Tenże powstał i istnieje poza czasem i przestrzenią kreując byty takie czy inne. Naukowa weryfikacja tezy Boga Wszechmogącego nie jest możliwa- natomiast Świadomości poddanej działaniu czasu i ewolucji liczonej w setkach miliardów lat będzie kiedyś możliwa. Cóż bowiem mogła wnioskować mrówka wspinająca się po grzebiecie brontozaura? Na tym etapie mniej więcej jesteśmy obecnie.
A więc dobrze-z pnia tomizmu wyrosłeś Tomascheku, nie ma się czego wstydzić, acz twórcza konwersja tego systemu w wiek XXI możliwa nie jest. Jeśli tak, to już nie z pnia, a z owocu robaczywego, daleko od drzewa świętego upadłego.
Nie zamierzam tutaj ani logofagii, ani też logomachii zbędnej uprawiać. Zawsze stąpać będziemy na grząskim gruncie pojęciowym, to oczywiste. Obok języka informacyjnego, rozwiązującego punktowo i jednoznacznie problemy komunikacji, funkcjonuje język symboliczny, który obsługuje związki rzeczy możliwych, ale jeszcze nie istniejących, czyli potencjalnych.
Pozostawiam więc owe byty-zdarzenia na uboczu myślenia. Nie byt, ale przedmiot prosty jest składnikiem rzeczywistości, kompleksy przedmiotów są połączeniem rzeczy prostych. To przedmioty stanowią "substancję świata"- ponieważ wszelka zmiana polega na łączeniu i rozdzielaniu przedmiotów, one same są niezmienne i niezniszczalne.
Przedmiotom przysługują zarówno własności wewnętrzne, czyli możliwość łączenia się z innymi przedmiotami, jak i własności zewnętrzne, czyli to, że są połączone z tymi przedmiotami, z którymi właśnie zdarzyło im się połączyć. Takie postawienie sprawy eliminuje nam wieloznaczne byty, acz rozumieć trzeba, że przedmiot prosty to nie kwant czy atom, a raczej punkt w przestrzeni i czasie. W tym ujęciu mamy więc i potencjalność- możliwość połączenia kilku przedmiotów prostych, jak i poznawalność, czyli zaistnienie np. bozonu w danym punkcie czasoprzestrzennym.
To wszystko jest stare jak filozofia- dla przykładu: Alfred Whitehead (1861-1947) zamiast bytu, czy przedmiotu prostego wprowadził pojęcie pojedynczego konkretu. I dalej mamy proces (czyli zmiana), a nawet zasadę wolnej woli, którą rzeczy realne wykonują poprzez wybór z pewnych możliwości stając się konkretami. Inaczej mówiąc-poznawalność.
Wszystko już było, może tylko inaczej nazwane. Nasz spór też w zasadzie jest jałowy, albowiem ani na krok nie zbliża nas do redukcji metafizyki do kosmologii, a co za tym idzie do nowego określenia celów filozofii. Ja nie mam Wszech-Teorii o którą chciałbym toczyć boje. Przedstawiam jedynie pewne ogólne koncepcje zmierzające do ograniczenia filozofii spekulatywnej. Tak, jak w fizyce osobliwości wszelkie są zbędne, tak i w filozofii ani "pierwsza przyczyna", ani pierwiastek nadprzyrodzony konieczne nie są. Już przecież Arystoteles nie upatrywał w Bogu "pierwszej przyczyny"- zwał go "nieruchomym poruszycielem" z tej racji, że nie wprawił w ruch świata i nie ingeruje nigdy w bieg jego zdarzeń w najmniejszym nawet stopniu. Jest Abstraktem, Czystą Formą. Reszta należy to teologii, nie filozofii.
Od kiedy to filozofia ma wykazywać istnienie czy nie innych Wszechświatów czy też świadomości dajmy na to, galaktycznych? Po to przecież istnieje, aby wytyczać drogi w nieznane i walczyć z dogmatyzmem oficjalnej nauki. To uprawnione hipotezy niesprzeczne z oficjalną nauką, która przecież dowodu przeciwnego przeprowadzić nie jest w stanie. Ma dość kłopotów z ilością materii w naszym Wszechświecie i radykalnym fundamentalizmem teorii BB, która przez dziesięciolecia nie przyniosła ani jednej prognozy, która by się sprawdziła.
Stan zerowego postępu bardzo odpowiada elicie naukowej zajmującej się kosmologią. Babranie się filozofów we własnych odchodach to postęp ujemny-regres i śmierć rozumu. Mamy niedostatek nowych idei i nadmiar nawiedzonych proroków głoszących swe prawdy objawione z niezachwianą pewnością siebie zamiast w pokorze uczyć się, studiować, a potem dopiero-nauczać innych.

Autor: Zbig Kurzawa, przedruk z "New Metaphysics" nr 2/2004 /Vienna, Ebertin Verlag/ za zgodą redakcji
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Przedruk za zgodą autora.
czerwiec-2004